Zbliżała się piętnasta rocznica ślubu, toteż od kilku dni rozmyślała, jaki prezent sprawić mężowi, jaką niespodziankę przygotować. Każdego roku wprost prześcigali się w pomysłach, co świadczyło o tym, jak wiele dla siebie znaczyli. Tym razem też musi być pięknie, może kolacja we dwoje, w domu, przy świecach. Jeszcze prezent – co sprawiłoby mu radość tym razem? Wspominał ostatnio o fotografii, nawet bywał od czasu do czasu na wystawach.
– No dobra, mamy to – pomyślała.
Wyprawa do sklepu ze sprzętem fotograficznym sprawiła jej wielką radość. Wróciła do domu uszczęśliwiona, schowała niespodziankę i czym prędzej wzięła się za dokończenie obiadu. Jaś miał lada chwila wrócić ze szkoły, a Piotr powinien być koło szesnastej.
– Cześć mamo! – Jak na zawołanie pojawił się Jasiek.
– Cześć, jak tam w szkole?!
– W porzo, właściwie to większość mam z głowy, jeszcze tylko jeden przedmiot i mogę zacząć ferie – rzekł wesołym tonem i zasiadł do stołu.
– Co tam pichcisz? – Pociągnął nosem.
– To, co lubisz. – Podeszła i ucałowała syna w czoło. Póki jeszcze pozwalał na takie objawy czułości, korzystała skwapliwie.
We dwójkę zjedli obiad. Jasiek poszedł do siebie, a ona przysiadła z książką w oczekiwaniu na męża. Spóźniał się i to sporo. Po dziewiętnastej zaczęła się niepokoić, zadzwoniła, ale nie odbierał, zadzwoniła do kancelarii, tam też nikt nie odebrał, czyli wszyscy już wyszli.
Tak w ogóle to miała szczęście – mąż, prawnik, zapewniał im dostatek. Po urodzeniu Jasia przestała pracować i tak już zostało.
– Co się dzieje? – myślała już naprawdę zaniepokojona.
W tym momencie usłyszała dźwięk klucza w zamku.
– Przepraszam, skarbie, ale miałem ważną sprawę do załatwienia. – Podszedł i przytulił jak zwykle. – Nie planuj niczego na rocznicę, mam niespodziankę, ale to za kilka dni – rzucił z dumą.
– To dlatego się spóźniłeś? Mój kochany. – Uściskała go z czułością.
Te kilka dni żyła jak we śnie, nie mogąc się doczekać. Czuła, że to będzie coś wyjątkowego, bo jej opanowany, ułożony mąż aż kipiał z emocji.
W końcu nadszedł ten wielki dzień. Piotr poprosił o spakowanie walizek – lekkie rzeczy, wygodne buty, kostiumy kąpielowe, a więc podróż zapewne egzotyczna, może Egipt? Swój bagaż pakował sam, bo musiał ukryć pewne rzeczy, niespodzianka miała być do ostatniej chwili. W dniu wyjazdu wstała o świcie, szybko przygotowała śniadanie i zbudziła swoich mężczyzn.
– Miruś, ja tylko kawę poproszę, nie przełknę nic z tych emocji. – Był naprawdę podekscytowany.
W tym momencie zadzwonił telefon. Piotr wyszedł do przedpokoju, zamienił kilka słów, a po chwili wpadł do kuchni i podał jej kopertę.
– Masz tu wszystkie dokumenty, jedź z Jaśkiem na lotnisko i czekajcie na mnie. Muszę na chwilę zajechać do kancelarii, coś tam się wydarzyło. Swój bagaż zabieram, żebyś nie dźwigała. Tylko nie otwieraj koperty, dopóki nie dojadę… OK? – Cmoknął ją w czoło i już go nie było.
Zebrali z Jasiem walizki i bagaż podręczny. Prezent dla Piotra schowała do swojego plecaka – bardzo był trafiony w tych okolicznościach.
Wysiedli z taksówki przed halą odpraw. Męża jeszcze go nie było, a czasu zostało niewiele. Za moment zadzwonił telefon, odebrała z lekkim drżeniem ręki.
– Kochanie, tak mi przykro, ale mam tu niezły bajzel, sprawa najwyższej wagi. Wsiadajcie do samolotu, ja wykupię bilet na pojutrze i dolecę do was. Naprawdę jest mi bardzo smutno, tak się cieszyłem na ten wyjazd.
– Przykro mi, ale co zrobić, skarbie. Czekamy na ciebie pojutrze, tak? Kochamy cię – odparła ze łzami w oczach.
– Kotku, lecimy dziś sami, tata dołączy za dwa dni. To co, otwieramy kopertę? – Przekazała informację Jasiowi i rozerwała kopertę.
– Rany boskie, Jasiek, to jest wędrowne safari w Kenii i Tanzanii, trzy tygodnie. – Aż jej się gorąco zrobiło.
– Hurra, hurra, hurra! Tata dał czadu – wykrzykiwał syn.
Dziewięć godzin lotu z krótką przerwą i lądowanie w Mombasie. Po dwóch godzinach jazdy jeepem dotarli do Malindi.
– Tu lądował Vasco da Gama, wiesz? – poinformował Jaśka młody kenijski kierowca.
W hotelu nie zjedli nawet kolacji, padli na wielkie łoża z baldachimami i natychmiast zasnęli. Wczesnym świtem śniadanie, podczas którego dość szybko zostali zapoznani z przewodnikami i resztą grupy. Zapakowali ich w pięć jeepów i wyruszyli w kierunku parku Tsavo West. Jasiek jeszcze w hotelowej restauracji poznał kumpla, czternastoletniego Dawida z Poznania. W samochodzie usadowili się obok siebie, tuż za kierowcą, więc Mira musiała usiąść nieco dalej. Zadzwoniła do Piotra, ale nie odbierał telefonu.
– Witam panią, mam na imię Maciej, jesteśmy chyba na siebie skazani – przedstawił się facet siedzący obok.
– Mirosława, dla znajomych Mira – odparła z lekkim roztargnieniem.
Droga do obozu upłynęła w radosnej atmosferze, bo, a to dzieciaki w szkolnych mundurkach machające do nich serdecznie, a to kobiety w kolorowych spódnicacach z wielkimi pakunkami na głowach, a to mężczyźni na osiołkach. Wszystko było nowe, niesamowite i tak absorbujące, że nie wiedzieć kiedy dotarli na miejsce. Obóz na sawannie zrobił na nich piorunujące wrażenie. Przestronny namiot z wielkimi, drewnianymi łóżkami osłoniętymi moskitierami, a nawet z prysznicem i toaletą. Na środku placu stał wielki zbiornik z wodą, którą rurami doprowadzano do domków. Po podróży kąpiel w lekko chłodnej wodzie dostarczała ogromnej przyjemności. Później lunch i w drogę. Większość trasy turyści pokonywali pieszo, a ich bagaże jechały jeepami.
– Pierwszy raz w Afryce? – zapytał Maciej.
– O tak i jestem w szoku. Tu jest przepięknie – uśmiechnęła się szczerze.
Kiedy udało się wypatrzyć pierwsze stada słoni i żyraf, wszyscy piali z zachwytu. Trzeba przyznać, że grupa była mocna, dawali radę, co nie było wcale takie proste, bo wysoka temperatura, kurz, a ponadto plecaki z wodą i prowiantem, które z każdym kilometrem stawały się cięższe. Widoki i zwierzyna mijana po drodze powodowały jednak taką eksplozję adrenaliny, że o zmęczeniu nie było mowy. Mira wyciągnęła mężowski aparat i postanowiła go przetestować.
– Pomogę ci, trochę znam się na tym – zaproponował Maciek. Skorzystała i po kilku godzinach radziła sobie z lustrzanką całkiem nieźle. Pod wieczór dotarli do kolejnego obozu, gdzie po szybkim prysznicu czarny, grubaśny kucharz stukaniem w patelnię zwołał wszystkich na kolację. Uczta przebiegała w gorącej atmosferze. Po paru lamkach wina gadali jak najęci, wspominając dzień i zachwycając się tym, co zobaczyli. Bardzo szybko nawiązywano znajomości, bo i klimat ku temu był niezwykle sprzyjający.
Mirka podeszła do przewodnika koordynującego całą wyprawę i zapytała, czy ktoś dowiezie jutro jej męża.
– Nic mi o tym nie wiadomo, ale oczywiście skontaktuję się z biurem w Mombasie. – Padła dziwna dla niej odpowiedź.
Po kolacji urządzono wieczór przy ognisku, gdzie podano drinki, a później pokaz tańca Masajów. To było kolejne, ekscytujące przeżycie. Zdawali sobie sprawę, że ci ludzie tańczą dla nich za określoną opłatą, niemniej było to niezwykle egzotyczne zjawisko. Z niejakim żalem rozchodzili się do swoich namiotów, mimo że wczesnym świtem pobudka i w drogę.
Piotr nie dotarł, a w biurze w Mombasie nic nie wiedzieli na temat przylotu kogokolwiek. Mira ledwo skubnęła śniadanie i odeszła od stołu, by zwyczajnie się wypłakać.
– Coś się stało? – Maciej podszedł tak niespodziewanie, że nie zdążyła wytrzeć twarzy.
– Nic, nic, wszystko w porządku – odparła.
– Posłuchaj, Mira, nie jestem głupi. Widzę, że coś jest nie tak, ale nie będę wypytywał, bo to twoje sprawy. Wiem jedno, jeśli się nie pozbierasz, to spieprzysz pobyt sobie i synowi, a przy okazji i mnie. No! – podsumował, śmiejąc się przy tym serdecznie.
– Ma ładny uśmiech i taki szczery – pomyślała i odpowiedziała mu uśmiechem.
To był piękny dzień, wbrew wszystkiemu. Wędrowali przez sawannę, co i rusz napotykając zwierzęta.
– Uwaga, po prawej lwice, zachowujcie się spokojnie – ostrzegł idący przodem Jabari. Zsunął z ramienia karabin i teraz trzymał go w obu dłoniach.
– Można fotografować? – zapytała Mukuru, drugiego z przewodników.
– Tak, tylko nie rób zdjęć seriami, bo ten dźwięk mógłby je zdenerwować – odparł.
Odczekała chwilę, aż syn będzie przechodził obok lwic, a kiedy nadszedł ten moment, samice poruszyły się, jedne wstając, a inne podnosząc głowy. Od stada odskoczyły dwa młode i jak gdyby nigdy nic zaczęły zabawę, skacząc na siebie nawzajem i prychając. Uchwyciła ten momemnt.
Każdy dzień był inny i każdy dostarczał takich przeżyć, że będzie co wspominać do końca życia. Przeszli przez rezerwat Tsawo, a później trochę pieszo, a trochę łodziami dotarli do Amboseli, skąd o świcie można było zobaczyć Kilimandżaro, naocznie sprawdzili, czym jest Wielki Rów Afrykański i wystygły wulkan Ngorongoro, przeszli przez Park Serengeti, aż w końcu dotarli do Jeziora Wiktorii. Zobaczyli chyba wszystkie gatunki zwierząt, dla których sawanna była naturalnym domem.
Znali się już wszyscy jak łyse konie. Opatrywali sobie nawzajem bąble na stopach, smarowali swędzące ślady ukąszeń komarów, pomagali taszczyć bagaż, dzielili się wodą i prowiantem. Wieczorami pili drinki i śpiewali masajskie pieśni, tak jak umieli, albo tańczyli boso przy ognisku. To nie były wczasy nad basenem, nie było smarowania olejkami, był pot i kurz. Nie raz schodzili z drogi wielkim stadom bawołów albo podziwiali skupiska flamingów, widzieli lwy, słonie i zeberki, jak mawiał Jaś. Wstając o świcie, witali dzień wspólnie z impalami, które podchodziły pod sam obóz, albo z zachwytem obserwowali majestatyczne żyrafy, stąpające z gracją niczym topowe modelki. Wieczorami, oprócz ogniska, przyświecały im oczy lampartów albo hien.
– Jezioro Wiktorii, jaka szkoda – westchnął Maciek i potarł powieki.
– Płaczesz? – zapytała.
– Nie, to tylko kurz – odparł niezbyt przekonująco.
Przez te trzy tygodnie towarzyszył jej ciągle, ale nie była to nachalna obecność, raczej przyjacielskie, pomocne ramię. W Arushy dorwała się do hotelowego komputera i zajrzała do poczty. Były listy od Piotra, przeprosiny i wyjaśnienia, a także czułe słówka dla niej i dla Jasia. Wieczór w obozowisku nad Jeziorem Wiktorii miał być pożegnaniem z Masajami, przewodnikami i Afryką. Porozsiadali się na drewnianych kłodach wokół ogniska i sącząc drinki albo piwo, wspominali wędrówkę. Każdy miał taki moment w pamięci, który zostanie w nim na zawsze. W tej podróży zrodziły się przyjaźnie i wszyscy zdawali sobie sprawę, że niewiele z nich przetrwa po powrocie do codzienności. Mira też to wiedziała i spoglądała po twarzach tych ludzi, jakby chciała utrwalić w pamięci ich obraz przy tym właśnie ognisku.
– Już tęsknię – powiedział szeptem Maciek wprost do jej ucha.
– Ja też – odparła również szeptem, w tym samym momencie zdając sobie sprawę, że może powiedziała za dużo.
– Naprawdę będę tęsknił za tobą i Jaśkiem. To tak, jakbym z dnia na dzień tracił rodzinę. Nie wiem, czy mogę, ale chciałbym prosić cię o jakiś kontakt od czasu do czasu. Zapisałem ci numery telefonów i adres email. – Podał jej karteczkę i szybko odszedł do namiotu.
Została tam, gdzie była, ale w duszy zrobiło się przeraźliwie gorzko. Przez sekundę przemknęło jej przez myśl, by pójść za nim, przecież Piotr o niczym się nie dowie, ale jeszcze szybciej wybiła sobie tę myśl z głowy.
Nazajutrz pobudka o świcie – ostatnia w tej podróży – szybkie śniadanie i po zapakowaniu się w jeepy wyruszyli w kierunku Mombasy. Do lotniska dojechali prawie w ciszy. Miejsca w samolocie były raczej odległe, toteż Maciej podszedł do Jasia, uściskał go serdecznie, a potem objął ją i pocałował w policzek. Jeszcze dziewięć godzin lotu i spotkają się z Piotrem. Mimo jego nieobecności podróż była przepiękna i już wyobrażała sobie wielogodzinną relację wraz z pokazem zdjęć, z których była naprawdę dumna.
Obudziła Jasia na płycie lotniska Chopina i wychodząc z samolotu, podała rękę Maćkowi, może zbyt chłodno, ale sama przed sobą próbowała usprawiedliwić się z tej niespodziewanej przyjaźni.
– Zadzwonisz? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Raczej nie – odparła smutno. – Byłeś świetnym towarzyszem podróży, ale sam rozumiesz, takie kontakty nie przynoszą niczego dobrego.
Odszedł szybko, bez oglądania się za siebie, co sprawiło jej dziwną przykrość. Szybko zabrali z Jaśkiem bagaże i wyszli, rozglądając się za Piotrem.
– Tutaj! – zawołał do nich ojciec Piotra.
– O, dziadek! – krzyknął Jaś i pociągnął ją za sobą.
– Piotra nie ma? – zapytała.
– Poprosił mnie, bym was odebrał, bo sam nie mógł przyjechać. Nie znam powodu, więc musisz sama go zapytać. – Zdziwiła się i zadzwoniła do męża, ale włączyła się poczta głosowa. Teść odwiózł ich do domu, pomógł zanieść bagaże i pożegnał się, wymawiając się późną porą. Wyciągnęła ubrania z walizek i zaniosła do łazienki. Już po otwarciu drzwi doznała szoku – na półce nie było rzeczy Piotra. Zawsze stało ich mnóstwo: żele, eleganckie wody toaletowe, przybory do golenia, szczoteczka.
– Gdzie szczoteczka? – myślała gorączkowo.
Wybiegła do przedpokoju – w szafie, na jego półkach pustki. Weszła do salonu i rozejrzała się wokół – na komodzie dostrzegła złożoną kartkę. Zaczęła czytać, nie rozumiejąc treści.
Skarbie, musiałem się wyprowadzić, ale nie miałem odwagi powiedzieć ci tego twarzą w twarz. Od jakiegoś czasu spotykałem się z inną kobietą i zakochałem się w niej. Nie wiedziałem, jak to załatwić, wtedy wpadł mi do głowy pomysł z safari. Mam nadzieję, że wybaczysz mi kiedyś. Proszę o jak najszybsze spotkanie z Jasiem, o innych sprawach porozmawiamy, kiedy będziesz gotowa. Wybacz i postaraj się mnie zrozumieć.
Piotr
Zmięła kartkę, po czym bezwiednie zaczęła ją wygładzać na kolanach. Przeczytała jeszcze raz i jeszcze, po czym zmięła kartkę i wrzuciła do kosza. To, co się zdarzyło, było jak z powieści, koszmarnej historii.
– Kto pisze takie porąbane powieści? – powiedziała na głos do siebie. W końcu, po wielu godzinach, zaczęła docierać do niej koszmarna prawda. Objęła rękami ramiona, by uspokoić ich drżenie i wtedy zadzwonił telefon. Dzwonił kilka razy, tak upierdliwie, że w końcu wstała.
– Halo, dzień dobry – odezwał się Maciej.
Minęła dłuższa chwila i odezwał się ponownie:
– Dzień dobry, jesteś tam? Przepraszam, że dzwonię, ale mam twoje zdjęcia na swojej karcie, pamiętasz? Skończyła ci się karta i przekopiowaliśmy na moją. Mira, odezwij się, czy coś się stało?
– Nie, nic, zupełnie nic – odpowiedziała drewnianym głosem.
– Kiedy możemy się spotkać… w sprawie tej karty, oczywiście? – zapytał.
– A kiedy chcesz?
– Może dziś, po południu. Znajdziesz czas?
– A nie może być wcześniej?
– Jeśli chcesz, to mogę zaraz przyjechać, jeśli oczywiście twój mąż nie będzie miał nic przeciw temu.
– OK.
– Do zobaczenia. Właściwie to cieszę się, że zapomnieliśmy o tej karcie – dodał wesołym tonem.
– Tak, ja też – odparła i rozłączyła się.
Pokiwała głową z niedowierzaniem, bo właściwie też się cieszyła, że zapomnieli o tej karcie.